Partner serwisu
07 grudnia 2021

Aaaj… Zabolało! Wypadek przy pracy. Felieton Macieja Stachowskiego

Kategoria: Aktualności

Pomimo faktu, że prawdziwego lata w pełni w naszym regionie nie udało się odnotować już od dawna, to kalendarzowe jeszcze trwało. Wszyscy wokoło czuli jednak powiew jesieni, co zapowiadało nieuchronny spadek koncentracji i nieco wyższe tempo pracy. Jak wiadomo pośpiech i rutyna w połączeniu z brakiem koncentracji stanowią przyczynę wielu wypadków w miejscu pracy. Mógłbym się tutaj silić na dane statystyczne, ale w zupełności wystarczy, jeśli przyjmiemy, iż jest ich po prostu naprawdę dużo.

Aaaj… Zabolało! Wypadek przy pracy. Felieton Macieja Stachowskiego

. Nie pierwszy, który miał miejsce na terenie Firmy za mojej kadencji, ale taki, który szczególnie utkwił mi w pamięci, wydarzył się właśnie 20 dnia września. Przychodząc w ten w miarę pogodny poranek do pracy, miałem uśmiech na twarzy, chociażby z powodu odrobinę płynniej pokonanej drogi do Firmy niż dnia poprzedniego. Mój optymizm po upływie około pół godziny przerwał telefon i wezwanie na niedawno otwarty magazyn w którym – jak pamiętamy – „wszystko się zmieści”. Nie znam osoby, która pracując w Służbie BHP na hasło „wypadek przy pracy”, zareagowałaby obojętnością. Zwykle pierwsza reakcja opiera się na krzyku w myślach, z serii: „O rany…!”, „Uuuuu…”, „Wiedziałem, że tak będzie!”, „Znowu on?!”, „No nieźle, teraz parę dni do tyłu” lub inne podobne, których treści tutaj nie przytoczę.

Tego nie powinno tam być

            Najpierw szybki wywiad telefoniczny jeszcze przed dotarciem na miejsce zdarzenia, potem równie szybka analiza zdobytych informacji po drodze do tego miejsca, weryfikacja czy zdarzenie kwalifikuje się do uznania go za wypadek przy pracy, a następnie przybranie empatycznej (ale nie za bardzo) maski i wizyta w punkcie, gdzie doszło do wypadku. Przyznam, że trzeba mieć spore szczęście, żeby zaraz po zgłoszonym wypadku zastać poszkodowanego w zakładzie pracy. Zwykle zanim udało mi się dotrzeć do miejsca wypadku, poszkodowany był już w drodze do lekarza. Właściwie słusznie, bo niemal natychmiast następowało (bądź nie) stwierdzenie urazu. Tyle, że po tym najczęściej do zakładu pracy zamiast pracownika, przysyłano jego zwolnienie, średnio dwutygodniowe. W tym czasie kontaktu z poszkodowanym zwykle nie było, bo jak przebywał na zwolnieniu, to nie odbierał telefonu. Miejsce wypadku, który jak się okazało, był upadkiem na tym samym poziomie w wyniku poślizgnięcia się na mokrej nawierzchni, zostało zabezpieczone. Nie udało mi się ustalić co to była za substancja, ale przypominała olej roślinny. Była więc przeźroczysta, śliska i co najważniejsze… nie powinno jej tam być! Ponieważ poszkodowany odbywał wątpliwie przyjemną podróż po poradę lekarską, uznałem że najlepszym rozwiązaniem będzie najpierw wysłuchanie relacji kogokolwiek, kto mógł pomóc w ustaleniu szczegółów zdarzenia. Świadków zdarzenia nie można sobie dowolnie wybrać, chyba że wypadek widziało przynajmniej kilkanaście osób. Jeśli nie, należy szukać wśród tych, którzy faktycznie tam byli i coś widzieli. Niebezpieczeństwo wiąże się z uzyskaniem kompletnie różnych wersji tego samego zdarzenia. W takim przypadku zwykle brana jest pod uwagę wersja większości. Może się również zdarzyć, że relacje między świadkami a osobą poszkodowaną są – łagodnie mówiąc – nie do końca przyjacielskie. Mogą oni wówczas próbować zataić prawdę, świadcząc przeciwko niemu. Naprawdę nikt nie lubi wypadków przy pracy!

Robi się ciekawie

Wyjaśnienia świadków w opisywanym przypadku były jednak tak różnorodne, że postanowiłem poczekać aż poszkodowany wróci do pracy, cały czas mając na względzie czas na stworzenie protokołu powypadkowego. Miałem na to uregulowane przepisami 14 dni od momentu zgłoszenia wypadku, chyba że z przyczyn od nas niezależnych jest to niemożliwe, co należy również odnotować. Co więcej, jeszcze „ciekawiej” robiło się, gdy poszkodowany po dwóch tygodniach zwolnienia lekarskiego przysyłał kolejne, które wydłużało czas jego nieobecności na przykład do miesiąca. Miało to znaczenie przy wypełnianiu dokumentacji powypadkowej, gdzie dokładne określenie miejsca i godziny wypadku jest wymagane. Po miesiącu niektórzy nie pamiętali jaki był dzień wypadku. Między innymi dlatego wszystkie zdarzenia powinno się zgłaszać od razu, a wyjaśnienia składać tak szybko jak to możliwe. 

            Kiedy po dwóch tygodniach zwolnienia, nieszczęśnik pojawił się na stanowisku pracy, można było przeprowadzić postępowanie powypadkowe. Spotkałem się więc z nim w pokoju konferencyjnym, zapytałem o zdrowie, a następnie po spisaniu danych poprosiłem, aby opowiedział przebieg zdarzenia. Dialog wyglądał mniej więcej tak:

Ja – Proszę powiedzieć co się dokładnie wydarzyło!

Poszkodowany – No wie pan… szłem se spokojnie po hali i nagle leżę (naprawdę było „szłem se”).

Ja – Rozumiem, że szedł pan po magazynie i nagle się przewrócił?

Poszkodowany – No, ślizgo było, i nagle leżę! Nogę mi wykręciło i leżę. To znaczy już nie leżę, ale leżałem… wtedy no! („ślizgo” też zostało powiedziane).

Po tych kilku zdaniach wiedziałem, że będzie to jedno z najkrótszych wyjaśnień poszkodowanego, jakiego doświadczę. Wyszło w końcu na to, że więcej mówiłem od niego. Nie dlatego, że chciałem, tylko inaczej się nie dało. Dobrze, że ten pracownik nie składał wyjaśnień na piśmie i że nigdzie nie ma wymogu zachowania oryginalnej pisowni. Chyba bym wówczas szukał pomocy w Trybule Praw Człowieka… Kiedy stwierdził, że przez ostatnie 2 lata odkąd tu pracuje nie przydarzyło mu się nic podobnego, oznajmiłem że ma więcej szczęścia niż myślał, bo pracuje tu już… 10 lat! Odpowiedź był jednoznaczna: „Ale tu w Firmie czas leci…!”.

Przyczyna określona

Ciągnięcie za język jest powszechną praktyką przy postępowaniach powypadkowych. Poszkodowani zwykle dzielą się na dwie grupy. Pierwsza to ci, którzy niewiele mówią o zdarzeniu, bo była to dla nich na tyle przykra sytuacja, że nie chcą do tego wracać. Całkowicie ich rozumiem, zwłaszcza przy wypadkach ciężkich. Drugą grupę stanowią wszyscy, którzy albo chcą coś zataić, albo po prostu nie potrafią się wysłowić, licząc na to, że ten spisujący wyjaśnienia się domyśli. Sprawa z punktu widzenia samego zdarzenia nie była zbyt trudna. Nie miałem wątpliwości, że zdarzenie to wypadek przy pracy. Zadziało się nagle, w związku z pracą, z powodu plamy na podłodze, a więc przyczyna zewnętrzna także została określona. W efekcie tego nastąpił upadek pracownika, który spowodował uraz prawej dłoni, co stwierdził lekarz na wypisie ze szpitala. Książkowy przykład! Protokół napisany, dokumentacja medyczna załączona, zdjęcie miejsca wypadku również. Wyjaśnienia złożone. Oddano do zatwierdzenia Dyrekcji! W działaniach profilaktycznych zaleciłem omówienie przypadku przez kierownictwo hali ze wszystkimi pracownikami i częstszą kontrolę stanu nawierzchni podłogi.

***

Opisany przypadek nie napsuł mi za dużo zdrowia, choć nie zawsze tak się zdarza… Wypadki przy pracy to sprawa wymagająca indywidualnego podejścia do każdego z nich. Jak dziwne i nieprawdopodobne mogą być, zdążyłem się przekonać zarówno przed jak i po podjęciu pracy w Firmie. Jednak reakcje i cisnące się na usta stwierdzenia z początku tej historii towarzyszą każdemu pracownikowi Służby BHP chyba zawsze i szybko (o ile w ogóle) się to nie zmieni.

fot. 123rf.com fot. ilustracyjne
Nie ma jeszcze komentarzy...
CAPTCHA Image


Zaloguj się do profilu / utwórz profil
Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ