Bezpieczeństwo energetyczne w kontekście wojny w Ukrainie. Znaczenie dla branży surowcowej
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił… Zarówno Kochanowski, jak i Mickiewicz mieli na myśli zdrowie – i mieli rację. Osobiście użyłbym jednak dziś tych słów w kontekście bezpieczeństwa energetycznego. Wszystko bowiem wskazuje na to, że właśnie je utraciliśmy. Coś, co było zawsze, coś, o co od ponad 30 lat nie musieliśmy się w ogóle troszczyć. Energia, ciepło, paliwa – hasła te nie schodzą obecnie z krzyczących nagłówków gazet sprawiając, że z niepokojem spoglądamy na nadchodzącą zimę.
W kontekście paniki, jaka narasta w mediach i tego niepokoju, który nosi w sobie każdy z nas, mam ochotę powiedzieć: „a nie mówiłem?”. Nie mam z tego powodu satysfakcji, raczej rodzaj Schadenfreude. Owszem, mówiłem, w kontekście działań związanych z polityką Zielonego Ładu. To było jeszcze przed wojną w Ukrainie, czyli w zupełnie innych niż dzisiaj, normalnych gospodarczych warunkach. Już wtedy byłem pewien, że próba osiągnięcia szczytnych celów klimatycznych przez realizowanie ścieżki dochodzenia do tzw. zeroemisyjności jest utopią. Według mnie cała ta „zeroemisyjność” to hasło równie mgliste jak „rozwój zrównoważony”, albo – jeszcze bardziej obrazowo – jak yeti: wszyscy o tym mówią, ale nikt nie widział. Publicznie dostępne dane na temat produkcji energii z różnych źródeł nie pozostawiają złudzeń – rozwój mocy energetyki odnawialnej nie przekłada się liniowo na wzrost produkcji tzw. energii zielonej. Z 28.1% zainstalowanej mocy na źródłach odnawialnych, w ubiegłym roku wyprodukowano w Polsce zaledwie 10,9% energii (Raport PSE 2021). W tym samym czasie z węgla – kamiennego i brunatnego, gdzie moc zainstalowana w roku 2021 stanowiła 61,3% łącznej zainstalowanej mocy krajowej (45,9% na węglu kamiennym i 15,4% na węglu brunatnym), wyprodukowano 79,7% energii (odpowiednio 53,6% i 26,1%).
Bez alternatywy dla węgla
Na obecnym etapie rozwoju nie da się w Polsce odejść od energetyki konwencjonalnej. Dziś, zanim usłyszymy o odkryciu rewolucyjnej metody wytwarzania energii, dla zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego konieczny jest węgiel kamienny i brunatny, musi być gaz, może być wreszcie energetyka jądrowa. W naszej szerokości geograficznej, przy istniejących warunkach wodnych, niewielkiej powierzchni kraju zajętej przez góry w stosunku do terenów nizinnych, alternatywy dla paliw kopalnych póki co nie ma. Mówię to świadomie i z całą stanowczością, i mimo tupania ze złości domorosłych specjalistów od ochrony klimatu słów tych nie cofnę.
To wszystko wiadomo było już dawno, w poprzedniej epoce, czyli przed wojną w Ukrainie. Gdybyśmy wtedy próbowali prognozować obecną sytuację na rynku energii to jestem przekonany, że żaden najlepszy specjalista nie przewidziałby tego, z czym dzisiaj mamy do czynienia. Bo oto stało się coś niewyobrażalnego – węgiel stał się, jak dawniej, poszukiwanym i pożądanym surowcem energetycznym. Nie mówi się już o nim z odrazą i wyłącznie w kontekście destrukcyjnego wpływu na klimat i jakość powietrza.
Nie tylko to się jednak zmieniło. Mimo ogromnych zasobów złóż węgla kamiennego, jakie co roku wykazywane są w krajowym bilansie złóż kopalin, gotowego surowca na rynku nie ma, co w kontekście nadchodzącej zimy budzi zrozumiały niepokój. Wielu Polaków niepokoi problem zapewnienia paliwa do ogrzewania domów, gdyż mimo wielu programów nastawionych na ochronę powietrza, walkę ze smogiem, wciąż jeszcze większość gospodarstw domowych w Polsce ogrzewana jest węglem kamiennym. W obecnej nietypowej sytuacji zapewnienie paliwa na zimę do ogrzewania domu wymaga specjalnych zabiegów. Czy ktoś jeszcze przed rokiem przewidziałby taką sytuację w kraju, w którym wciąż czynne są kopalnie węgla kamiennego, w którym wciąż produkuje się energię w oparciu o węgiel brunatny?
A gaz? Jego dostępność jest równie niepewna jak w przypadku węgla. Co mają powiedzieć Polacy, którzy pod wpływem programów rządowych, wojewódzkich, gminnych dali się namówić na zmianę kotła z węglowego na gazowy? Jestem przekonany, że wielu ma poczucie straty. Bo do kotła węglowego „coś” zawsze da się wrzucić, a jeżeli w przewodach zabraknie gazu, nie da się już zrobić nic. Przestrzegałbym jednak przed wyciąganiem pochopnych wniosków. Sytuacji obecnej nikt nie był w stanie przewidzieć, ochrona powietrza w miastach była i jest koniecznością i przejście na ogrzewanie gazowe nie było błędem. Błędem natomiast był nakaz rezygnacji z alternatywnych palenisk. W niektórych gminach w nowo budowanych domach instalacja zwykłego kominka na drewno nie była dozwolona. Ale kto mógł przewidzieć?
Deficyt energii
Abstrahując od ogrzewania domów w kontekście bezpieczeństwa energetycznego, czyli zapewnienia prądu dla gospodarstw domowych i przemysłu, z danych o zapotrzebowaniu i produkcji energii wyłania się deficyt, który zawitał do Polski przed siedmiu laty i w 30-letniej statystyce jest zjawiskiem nowym. Rokrocznie deficyt ten uzupełniany był importem energii. W obecnej, nowej sytuacji geopolitycznej, albo mówiąc wprost: w warunkach wojny w Ukrainie, trudno będzie wypełnić tę lukę. Kraje sąsiadujące mają przecież ten sam problem. A nie mówiłem?
Jeszcze niedawno, gdy na pewnej konferencji wskazywałem na ów niepokojąco rosnący deficyt, usłyszałem, że przecież energię można importować i ten import będzie się Polsce nawet bardziej opłacał niż produkcja drogiego prądu z rodzimego węgla kamiennego, którego wydobycie nastręcza wielu problemów natury ekonomicznej i ekologicznej. Ale kto dzisiaj sprzeda nam tę energię? Niemcy, Czechy, Słowacja, Węgry, a może Ukraina? Każde z tych państw boryka się z deficytem energii wynikającym z sankcji, jakie zostały wprowadzone na Rosję po rozpoczęciu wojny. Gdzie bylibyśmy dzisiaj, gdybyśmy zgodnie z wyrokiem TSUE zamknęli w ubiegłym roku kopalnię węgla brunatnego w Turowie? Czym zasypalibyśmy dziurę brakujących 2000 MW w krajowym systemie energetycznym?
Nie, nie mam satysfakcji. Nie cieszę się z tego, że w polskich domach wciąż spala się węgiel, że nie ma go na rynku i że jest znowu pożądanym towarem. Nie jestem zwolennikiem niszczenia klimatu, nie jestem wreszcie miłośnikiem smogu. Jak zresztą wielu innych obserwatorów sytuacji surowcowej i energetycznej mówiłem, że pośpieszna rezygnacja z paliw kopalnych w polskich warunkach jest gospodarczym samobójstwem. Trzeba wprost powiedzieć – Europa dała się ogłupić retoryce okołoklimatycznej. Niemcy, okręt flagowy europejskiej rewolucji energetycznej, stoją obecnie „na mieliźnie”. Niestety, pod rządami Partii Zielonych Niemcy udają, że mimo kompromitującego fiaska projektu Nord Stream 2, mimo wojny w Ukrainie, przeprowadzenie reformy tzw. Energiewende wciąż jest możliwe. Mówiąc obrazowo – okręt stoi na mieliźnie, a kapitan na mostku wygląda na horyzoncie zbliżającego się lądu.
Zielona utopia
Czekam z utęsknieniem na ten moment, kiedy pod wpływem dających się łatwo przewidzieć wydarzeń ktoś wreszcie powie wyraźnie, bijąc się w pierś, że program Zielonego Ładu jest utopią. Prowadzi wprost do gospodarczej zapaści Europy. Wreszcie, program ten nic nie zmieni w dziedzinie ochrony globalnego klimatu. Czy doprawdy tak trudno jest zrozumieć, że Europa nie jest osobną planetą? Tak długo, jak najludniejsze kraje świata nie zmienią swojej polityki w dziedzinie produkcji energii z paliw kopalnych, tak długo kosztowne działania w Europie, mające doprowadzić do tzw. gospodarki zeroemisyjnej, nie mają żadnego sensu. Słowa te wielokrotnie popierałem liczbami, które nie są ani tajne, ani niedostępne. Obniżenie emisji CO2 zgodnie z oficjalnymi planami Chin czy Indii zostanie wielokrotnie skompensowane przez budowę nowych elektrowni konwencjonalnych (Naworyta (2022): Węgiel brunatny w Polsce a religia Zielonego Ładu, Zeszyty Naukowe IGSMiE PAN 1 (110)).
W jednym z wcześniejszych artykułów proponowałem zwolennikom likwidacji energetyki węglowej przeprowadzenie eksperymentu myślowego. Trzeba było sobie wyobrazić, że jest zima, jest ciemno, wiatr nie wieje i tak przez tydzień. Nie produkujemy prądu z „brudnych” paliw, tak jak chcą tego obrońcy klimatu, więc tego prądu w gniazdku nie ma. W tym czasie nasz ekologiczny dom, wyposażony w same ekologiczne instalacje, powoli zamarza. Zamarza woda w przewodach, te pękają, dom niszczeje i popada w ruinę. Ten artykuł ukazał się przed dwoma laty. Obawiam się, że tej zimy w wielu polskich i nie tylko polskich gospodarstwach domowych powyższy eksperyment będzie przeprowadzony i niestety nie będzie to eksperyment myślowy. Jak bardzo chciałbym się mylić.
Brak nie tylko paliw…
Obecna sytuacja sprawia, że przechodzimy przyśpieszoną edukację w wielu dziedzinach, nie tylko w tej militarnej, szczególnie w dziedzinie uzbrojenia, również w innych obszarach. Bo oto zmroziła nas wiadomość, że pewien duży browar, a nawet grupa browarnicza, nie będzie produkować piwa. Czego brakuje? Jęczmienia, chmielu, wody? Nie! Brakuje dwutlenku węgla! Jeszcze raz, czego? Tak, CO2, tego właśnie niechcianego CO2, który jest niszczycielem klimatu, za którego emisję polski przemysł płaci niebotyczne kary. Brzmi jak żart. Tymczasem jest znacznie gorzej, brakuje nie tylko tego gazu do napojów, ale również suchego lodu, czyli zmrożonego dwutlenku węgla. Ale czy nas to powinno obchodzić, niepokoić? Obawiam się, że niestety bardzo. Bo o ile ja przynajmniej potrafię sobie wyobrazić życie bez szklanki złocistego, spienionego, zimnego i gazowanego napoju, to życie bez suchego lodu może dotknąć gospodarkę, czyli nas, znacznie bardziej. Potrzebny jest on bowiem w przemyśle chłodniczym, a szczególnie przy transporcie produktów wymagających chłodzenia. Ze względu na brak stosownych kompetencji nie odważę się tego tematu dalej rozwijać, dość, że branża mięsna, mleczarska i wiele innych mogą być tym brakiem boleśnie dotknięte.
No, ale dlaczego właściwie brakuje tego CO2, przecież wszyscy naokoło grzmią, aby ograniczać emisję dwutlenku węgla. Otóż gaz ten, jako gaz technologiczny, produkuje się w procesie spalania gazu ziemnego, a tego jak wiadomo coraz bardziej brakuje, a jeśli jest, to bardzo drogi. Obawiam się, że podobnych wiadomości będzie w nadchodzącej przyszłości więcej i więcej. Wszystko to sprawia, że tracimy coraz bardziej poczucie bezpieczeństwa. Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie…
Wróćmy jeszcze na chwilę do CO2. Jako urodzony optymista we wszystkim staram się widzieć wspomnianą już wyżej szklankę piwa do połowy pełną. Bo przecież dwutlenek węgla jest w naturze powszechny, produkujemy go bardzo dużo, tyle że z węgla. Domyślam się, że mieszanka gazów spalinowych uchodząca z komina albo z chłodni kominowej elektrowni konwencjonalnej nawet po przejściu przez instalacje odpylania, odsiarczania, odazotowania nie nadaje się do produkcji technologicznego gazu CO2 o pożądanej czystości. Nie wierzę jednak, że z technologicznego punktu widzenia jest to problem nie do przejścia. Pewnie dotychczasowe kryteria ekonomiczne dawały przewagę technologii produkcji CO2 z gazu ziemnego. Ale jeżeli z powodu rosnącej ceny gazu przestaje to być opłacalne, może warto opracować technologię odzysku dwutlenku węgla, który w nadmiarze produkowany jest w elektrowniach konwencjonalnych albo choćby w elektrowniach gazowych.
A tymczasem u wrót stoi technologia oxy fuel, polegająca na spalaniu węgla w elektrowni w atmosferze tlenowej. A może to jest jakieś wyjście? Gdyby choć część CO2, który powstaje przy produkcji w elektrowni, dało się wykorzystać jako gaz technologiczny, o tyle mniej tego gazu trzeba będzie produkować spalając gaz ziemny. Warto zaznaczyć, że zarówno gaz ziemny, jak i dwutlenek węgla to gazy cieplarniane: ten pierwszy o znacznie większym destrukcyjnym działaniu na klimat niż dwutlenek węgla.
Brak suchego lodu
Drugim światełkiem w tunelu albo raczej powodem dla ograniczonego optymizmu jest problem branży mięsnej wynikający z braku suchego lodu. Zdaję sobie sprawę, że pisząc to narażę się wielu konsumentom mięsa. Wcale nie byłoby mi żal, gdyby rosnące ceny sprawiły znaczny spadek jego konsumpcji. Przecież to właśnie wytwarzanie taniego mięsa jest powodem największego marnotrawstwa światowej żywności, jak i niemałej emisji gazów cieplarnianych. Zmiana nawyków żywieniowych ludności krajów bogatych to konieczny krok na drodze ku lepszemu światu. Co do tego nie mam wątpliwości. Szkoda, że obrońcy klimatu nie usiłują walczyć z niehumanitarną hodowlą zwierząt. O wiele łatwiej wspiąć się na chłodnię kominową elektrowni i powiesić kolorowy transparent. To akcja spektakularna, imponująca i nadająca się do prasy.
Jak to się ma do branży surowcowej?
Wróćmy jednak do głównego problemu. Czytelnicy tego wydawnictwa doskonale zdają sobie sprawę, że wszystko to, co napisałem powyżej, dotyka ich również, mimo iż pisząc o węglu, dwutlenku węgla, piwie, mięsie ani razu nie wspomniałem bezpośrednio o innych surowcach ani o maszynach budowlanych.
Kilka lat temu napisałem w tym wydawnictwie artykuł pod prowokacyjnym tytułem „Beton zabija!” (Surowce i Maszyny Budowlane 1/2018). Chodziło o to, że przy okazji nagonki na energetykę konwencjonalną w kontekście zmian klimatycznych ktoś zauważył, że przecież branża cementowa również wykorzystuje paliwa. Ba, tych paliw spala się niemało! Do produkcji klinkieru potrzebne jest ciepło i to nie ze słońca. W związku z tym ktoś rezolutnie stwierdził, że produkcja cementu jest destrukcyjna dla klimatu, trzeba ją albo ograniczyć, albo obłożyć wysokimi kosztami certyfikatów za emisję CO2, które można będzie sobie kupić na giełdzie. Podatki spowodują, że taka cementownia znajdzie sobie jakieś inne ekologiczne źródło energii i wszystko już będzie dobrze. Tak, jakieś inne ekologiczne źródło… – to przecież takie proste! Tak mniej więcej funkcjonuje system certyfikatów ECTS. Oczywiście system ten nie działa, co widać obecnie i co było łatwe do przewidzenia. Generalnie prowadzi do spadku rentowności i likwidacji jednostki emitującej gaz cieplarniany. Wskutek upadku przemysłu ciężkiego w Europie produkcję eksportuje się do krajów, w których problem emisji gazów cieplarnianych nie spędza snu z powiek rządzącym. Pożądane gotowe produkty sprowadza się statkami z krajów produkcji do Europy i pozornie wszystko jest super, bo w Europie nie emituje się złego CO2 do atmosfery. A skutek realny? Otóż w krajach wytwarzania, czyli w Azji, w procesie produkcji emituje się dwutlenek węgla do atmosfery – ze względu na starsze technologie w ilościach większych niż w Europie. Do tej emisji należy dodać emisję z transportu finalnych produktów do bogatych i czystych (pozornie) krajów europejskich. Czyli w wyniku ograniczenia emisji w Europie zwiększa się globalną emisję dwutlenku węgla. To takie proste, nie trzeba tego nawet liczyć, gdyż jest oczywiste. Przypominam obrońcom klimatu, że Europa wciąż jeszcze nie jest osobną planetą.
A wspomniany wyżej cement? Przecież jakoś to będzie! Niestety, tak jak z energią, paliwami, ciepłem ostatnie miesiące pokazują, że nic już nie działa według metody: jakoś to będzie. Brak energii dotknie powoli wszystkie gałęzie przemysłu. Hasło „bezpieczeństwo energetyczne”, które dotychczas dla wielu z nas było hasłem pustym, bezdźwięcznym, niewiele znaczącym, zaczyna brzmieć w naszych uszach złowrogo. Ile cię trzeba cenić…
***
Problemy i perturbacje, których jesteśmy świadkami zaskakują nas. Osobiście wprawiają mnie w osłupienie. Nigdy nie myślałem, że tak szybko, tak gwałtownie zmieni się sentyment do węgla. Gdzie podziali się krzykacze, którzy wołali, aby zamykać te kopalnie i elektrownie i budować wiatraki. Nie ma ich. Dzisiaj z niepokojem pisze się o awarii nowoczesnego bloku w elektrowni Jaworzno. Stoimy przed realnym ryzykiem braku energii i ciepła, szczególnie w kontekście nadchodzącej zimy. Jeżeli premier rządu nie mówi, jak dotąd, że jakoś to będzie i przecież sobie poradzimy, a zamiast tego namawia ludzi do ocieplania domów, to znaczy, że problem jest i nie da się go już zamieść pod dywan.
To, co napisałem wyżej, nie skłania do optymizmu. Nie rozczulajmy się jednak nad sobą. Za wschodnią granicą wciąż giną ludzie niewinni, giną bez powodu, wielu z nich nie ma swoich domów. W wielu domach nie ma energii i ciepła. Gospodarka ukraińska szoruje po dnie. Jeśli o tym pomyślimy to nasza sytuacja jawi się co najmniej luksusowo. Nie zapominajmy o tym, bo oni tam walczą również o naszą przyszłość.
PS. Artykuł ten dedykuję pamięci mojego drogiego Przyjaciela dr Jarka Badery, który jako autor gościł często na łamach tego czasopisma. Jarek odszedł w tym roku bez pożegnania.
Komentarze