Doskonałość i dalekosiężność
Dzisiaj troszkę na temat standardów, jakie przyjmujemy w naszej świadomości i co się z tym wiąże.
Pierwszy na warsztat wziąłem standard dotyczący wody. Jej jakości i nie tylko. Otóż obowiązujące standardy każą nam dostarczać naszym klientom wodę zdatną do picia. Nie twierdzę, że to złe, choćby dlatego, iż sam na tym korzystam pijąc codziennie kilka szklanek kranówki. Ale czy jest to efektywne ekonomicznie? Każdy z nas wypija dziennie około 3 litrów płynów (a przynajmniej tyle powinniśmy pić). Zróbmy założenie, że nawet dwa litry to czysta woda, prosto z kranu, bez przegotowania. Zużycie wody na mieszkańca średnio w Polsce wynosi około 100 litrów na osobę w ciągu doby. Oznacza to, że 98% wody nie jest konsumowane bezpośrednio z kranu. Czyli wodą zdatną do picia podlewamy ogródki, spłukujemy toalety, myjemy się itd. Itp. Czy jest jakaś alternatywa? Jest. Przynajmniej teoretycznie. Można zbudować równoległy system wodociągowy do innych celów niż spożywcze. Ale czy to ma sens? Otóż nie do końca. Po pierwsze, w centrach dużych miast i tak nie ma już miejsca pod ziemią na infrastrukturę i kolejna rura by się po prostu tam nie zmieściła. Po drugie, spróbujmy sobie wyobrazić rurkę (piszę: „rurkę”, bo jej średnica byłaby średnio około 10 razy mniejsza niż rury, jakimi dzisiaj dostarczamy wodę) transportującą wodę zdatną do picia. Wszystko wskazuje na to, że pomysł się nie broni. Co więcej, nawet w nowo budowanych miastach w krajach Bliskiego Wschodu, gdzie wody raczej nie mają w nadmiarze, a kraje te z reguły do biednych nie należą, też nikt na taki pomysł nie wpadł. Z kolei w Paryżu istnieje odrębny system wodociągowy służący do nawadniania zieleni miejskiej, lecz eksperyment ten nie zyskał naśladowców, prawdopodobnie choćby ze względu na koszty utrzymania równolegle dwóch systemów wodociągowych.
Tak więc prawdopodobnie będziemy skazani na dotychczasowe rozwiązania, czyli na przykład mycie się wodą zdatną do picia, jednakże naszym celem powinno być ograniczenie jej zużycia choćby po to, by coraz mniej marnotrawić jej właśnie w ten sposób. Podpowiadam jednak, że proces ten powinien być ciągły, lecz równocześnie długotrwały, gdyż gwałtowne zmiany w wolumenie dostarczanej wody do tej pory zawsze prowadziły do zaburzeń, które z kolei całkiem sporo kosztowały.
Skoro rozprawiliśmy się już z wodą, przejdźmy teraz do problemu ścieków. Oczyszczany nasze ścieki często w takim standardzie, że zrzucając je do odbiornika są one czystsze niż płynąca w odbiorniku woda (pomijając jak dotąd sferę biologii). Dlaczego to robimy? Ano dlatego, że nasze rzeki przez wiele dziesięcioleci, a czasem nawet przeszło sto lat, były zanieczyszczane w sposób urągający pojmowaniu człowieka jako istoty myślącej. Minie jeszcze wiele kolejnych dziesięcioleci, zanim doprowadzimy do pełnej renaturyzacji naszych rzek. Ale żeby to osiągnąć musimy płacić cenę za radosną beztroskę używania środowiska w nieodpowiedzialny sposób. Idea gospodarki cyrkularnej przychodzi nam tutaj w sukurs, a my musimy tylko (?) zacząć ją realizować. A żeby ją realizować, musimy ograniczać w sposób ciągły i konsekwentny nasz konsumpcyjny styl życia. Mam wrażenie, że pokolenie millenialsów i młodsze mają już taką świadomość. Straszenie ich czymkolwiek w tym obszarze, lub też namawianie do wzrostu konsumpcji, jest tyleż nieodpowiedzialne co – mam nadzieję – również bezproduktywne.
Trochę jako podsumowanie powyższych przemyśleń możemy stwierdzić, że raczej idziemy jako społeczeństwo w kierunku jasnej strony mocy. Musimy być jedynie w tym konsekwentni i nie możemy dać się omamiać różnym hochsztaplerom, że kiedyś to było lepiej. Nieprawda. Nie było.
Komentarze